wtorek, 15 października 2013

Czytelnik jest inteligentny

Stronią od epatowania seksem, krwią i sensacją. Wierzą w siłę rażenia sztuki, wiedzy i wysublimowanego poczucia humoru. Jak to możliwe, że redaktorzy „New Yorkera” odnoszą rynkowy sukces, idąc pod prąd medialnym trendom?

Rok po zrzuceniu pierwszej bomby atomowej „New Yorker” opublikował wypełniający cały numer tekst Johna Herseya „Hiroszima”. Cały nakład tygodnika z 31 sierpnia 1946 roku został sprzedany w ciągu kilku godzin. Albert Einstein zamówił tysiąc egzemplarzy, których zresztą zabrakło. Redakcję zalały zamówienia na prawa do przedruku, a u koników cena tego wydania sięgnęła 15–20 dolarów; „New Yorker” kosztował wówczas 15 centów. W 1999 roku reportaż uznano za najlepszy artykuł XX wieku. Hersey nie zajmował politycznego stanowiska. Ale – jak twierdzi w poświęconym Herseyowi artykule Steve Rothman – „zrozumienie realności ataku nuklearnego musiało przez wiele lat wpływać na społeczne i polityczne wybory milionów osób, które ten reportaż przeczytały”.

Czytelnik jest inteligentny
Pierwszy numer „New Yorkera” ukazał się w lutym 1925 roku i ku zdumieniu jego założycieli wyprzedał się w ciągu 36 godzin. Założyli go i wymyślili Harold Ross i jego żona Jane Grant. Miał to być tygodnik satyryczny, wyrafinowany, niekoniecznie dla klas wyższych, ale zakładający „sensowny poziom »oświecenia« ze strony czytelnika” – deklarowało ciało doradcze tygodnika, „Rada” złożona z grupy przyjaciół Rossa i Grant, w większości błyskotliwych autorów (jak Dorothy Parker) lub artystów (jak Rea Irvin), która stworzyła szatę graficzną pisma. „Rada” przewidywała również, że prócz zamieszczania treści zabawnych tygodnik ma „być tak edukujący i informacyjny”, by stał się „nieodzowny” dla światłych nowojorczyków. Miał się wyróżniać ilością i jakością ilustracji ze szczególnym umiłowaniem dowcipnych rysunków i karykatur. Nastawienie redakcji do humoru opisał we wspomnieniach „Lata z Rossem” James Thurber, autor, rysownik i humorysta „New Yorkera”: „Humoru nie należy znikąd [w piśmie] usuwać, ponieważ humor wszystko polepsza” – pisał. Nazywał humor „naszym największym bogactwem naturalnym”. 

Choć zabawny, magazyn szybko stał się opiniotwórczym, stroniącym od polityki, wyrafinowanym pismem literackim, społecznym i kulturalnym. Wobec rzeczywistości zgodnie z założeniami „Rady” stosował „raczej interpretację niż stenografię”. Jego wpływy sięgnęły daleko poza granice eleganckich dzielnic Nowego Jorku, do których był adresowany. „»New Yorker« jest w sposób zadeklarowany przeznaczony dla odbiorców »metropolitalnych« i w ten sposób zamierza uciec od presji” szerokiej publiczności – postanowiła „Rada”. Tygodnik nie idzie więc na intelektualny kompromis. Nie publikuje drastycznych treści bądź zdjęć, selekcjonuje nawet swoich reklamodawców. Nie ma w nim miejsca na wulgaryzmy. Ross, tłumacząc Thurberowi, jak należy wydawać to pismo, powtarzał z emfazą: „I mam zamiar, na Boga, trzymać seks z dala od tego miejsca!”. 

Wiele z tej determinacji pozostało. Dziś, gdy większość tygodników upodabnia się do tabloidów, redakcja „New Yorkera” rozpamiętuje ulubione powiedzenie byłego szefa jego działu literackiego Williama Maxwella: „Twój czytelnik jest co najmniej tak inteligentny jak ty”. W ostatnich latach takie założenia nie wyglądają już jak recepta na sukces. A jednak. W 2009 roku elitarne pismo, które zawsze publikuje jakiś wiersz, miało ponad milion prenumeratorów; 85 procent czytelników odnawia subskrypcję co roku; według oficjalnych audytów stanowi to jeden z najwyższych rekordów w mediach. Tak dalece wyznacza górne standardy, że nawet zdaniem francuskich medioznawców ekipa redakcyjna magazynu cieszy się najwyższym szacunkiem w branży.

Redagowanie jak łamanie kołem
Jeżeli dla magazynu pisywali: Nabokov, Singer, Philip Roth, Irwin Shaw i Barthelme, to zakładać by można, że „New Yorker” to pismo autorów, a redakcja zamieszcza tylko sumiennie przedłożone przez nich teksty. Tymczasem od początku Ross miał obsesję na punkcie wymagań redaktorskich. „Musisz trzymać artystów za rękę. Nikogo nie znają! Nigdzie nie chodzą! Są aspołeczni” – wykrzykiwał do Thurbera, usiłując narzucić mu rolę głównego nadzorcy. Ross był ekscentryczny, wrzaskliwy, twardy i wymagający wobec swoich pisarzy. Obsesyjny perfekcjonista, męczył siebie i redakcję. Do przyjaciół pisał: „Założyłem magazyn satyryczny, bo myślałem, że wydawanie go będzie świetną zabawą”. Owszem. Dla pracoholika dyktatora. Spiritus movens działu literackiego od 1936 do 1975 roku był równie „wymagający i męczący” Maxwell, dzięki któremu „New Yorker” stał się „kwaterą główną [amerykańskiej] literatury”. Mary Moris przyznała w wywiadzie, że poddawanie własnego tekstu procesowi edycji w „New Yorkerze” powodowało doznania podobne do łamania kołem. Mimo to, gdy J.D. Salinger skończył pisać „Buszującego w zbożu”, wsiadł w samochód, pojechał do Maxwella i przeczytał mu go na głos. John Updike, którego teksty Maxwell redagował, napisał o nim: „To najmądrzejszy (...) głos w amerykańskiej literaturze”. 

Umberto Eco na swój sposób włączył się – artykułem „Ta odnoga jeziora.com” – do globalnej dyskusji o nowych sposobach komunikowania się i o tym, jak to wpłynie na styl pisania. Według Eco współczesny tekst liryczny (dawniej poemat) mógłby wyglądać tak: „Patrzyłem na swoją com.pankę Eudorę, taką bardzo =:-) i marzyłem żeby posłużyć jej za serwer, a potem ściągnąć jej zipa i slipy/ppp aż do org.”. Eco napisał ten tekst w 2000 roku dla „L’Espresso”. W 2010 roku brytyjski tygodnik „The Economist” poinformował w artykule o kryzysie klasycznych mediów, o tym, że Google News w ogóle nie zatrudnia redaktorów, ale tanio i błyskawicznie produkuje przytłaczającą ilość newsów. Ich walory bliskie są przepowiedniom Eco. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz